piątek, 4 stycznia 2019

Na początku drogi panował ogromny chaos...

Kiedy jesteśmy dziećmi żyje nam się beztrosko, żadnych zmartwień, rachunków nic co mogłoby nam burzyć prostotę naszego życia. Jesteśmy tylko MY i nasi opiekunowie , rodzice którzy są za nas odpowiedzialni. Pierwsza klasa, pierwszy stres... Ale po chwili to wszystko mija, poznajemy kolegę z którym będziemy dzielić szkolną ławkę przez kilka lat, koleżankę która będzie dla nas idealnym wzorem, który będziemy naśladować. Tak właśnie tworzą się przyjaźnie na lata, być może na całe życie i nagle ten cały stres znika, pęka jak bańka mydlana, bo nie jesteśmy już sami. Mamy poza naszymi rodzicami kogoś, z kim będziemy bezpieczni poza domem. 





















  








I tak nam mijają pierwsze lata naszego życia, beztrosko... Ale przychodzi moment w którym coś się zaczyna psuć, coś nam nie pasuje do naszego świata. Z miłych wesołych siedmiolatków zmieniamy się w nastolatków, pierwszy papieros, pierwszy alkohol, pierwsze wagary... Wszystko robimy po raz pierwszy... Pamiętam gdy pierwszy raz wzięłam papierosa do ręki, miałam wtedy trzynaście lat. Pamiętam jak dziś, kiedy moja starsza siostra wyciągnęła paczkę lightów i kazała mi zapalić, chciała mnie uchronić przed starszymi kolegami i wolała żebym to zrobiła przy niej. Cóż jej błąd bo od tamtego czasu jestem nałogowym palaczem. Zdarza się ;) Pierwsze piwo też pamiętam za 1.99zł , było okropnie gorzkie, ale każde z nas wypiło po jednym piwku w parku, lekki szum w głowie, nic poza tym. Uczucie do przeżycia. 

Ach pierwsza wódka, tego akurat nie wspominam dobrze bo w sumie to za dużo nie pamiętam, miałam chyba szesnaście lat, wiadomo jak się kończą pierwsze eksperymenty. Ból głowy, straszny kac i mdłości doprowadzające do nieustannego wymiotowania. Cóż było minęło, każdy kiedyś musi spróbować i odchorować.   


Moje osiemnaste urodziny!!! 

Cóż w bardzo szybkim skrócie towarzystwo się upiło, mój ówczesny chłopak robił za DJ, a mnie złamano stopę w trzech miejscach, z resztą moja pijana koleżanka się do tego bardzo mocno przyczyniła obalając się na mnie, a uwaga nie oszukujmy się no motylkiem to ona nie była... Skończyło się na sześciu tygodniach w gipsie... 


Moje dzieciństwo i okres nastoletni przeplata się między szkołą, a szpitalami... W szkole byłam prześladowana przez koleżanki z klasy, długo pracowałam nad sobą ze szkolnym psychologiem, który i tak się do niczego nie przydał. Skończyłam na oddziale w sali z dziewczyną, która miała anoreksje, Adrianna. Dobrze ją pamiętam, zastanawiałam się dlaczego jestem z nią w jednej sali, przecież nie wyglądam jak Ona. Coś jest nie tak, dlaczego?! Otóż dlatego, że sama także doprowadziłam się do anoreksji, cięłam się, brałam silne tabletki na odchudzanie, skutkiem ubocznym nie tylko była utrata wagi w szybkim tempie, ale także depresja. Był to bardzo mroczny okres mojego życia. Teraz wiem, że to nie było w cale mi potrzebne do szczęścia, potrzebna mi była rozmowa, pomoc, którą otrzymałam w porę. Pamiętam jak mama przyjeżdżała do szpitala, karmiła mnie i Adę, Boże jaki Ada miała apetyt, aż było miło mi na nią patrzeć. Niestety, kiedy nas pilnowali jadłyśmy, kiedy wychodzili wymiotowałam... Ze skrajności w skrajność, ale nie oszukujmy się nie ja pierwsza i nie ja ostatnia. Powrót do domu był, nie wiem jak to określić, czymś najgorszym. Czułam się jak w więzieniu. Jedzenie, jedzenie, jedzenie... Pilnowali mnie jak jadłam, najbardziej mój ojciec. Siedział ze mną do momentu aż nie zjadłam, jak nie chciałam to była awantura, jak już zjadłam to stali pod drzwiami łazienki żeby się upewnić czy nie wymiotuje... I wiecie co? Zaczęłam żyć! Wróciłam do siatkówki na którą nie miałam siły, zaczęłam wychodzić do znajomych, przyjaciół, żyłam tak jak przystało na normalna zdrową nastolatkę...  



W następnym wpisie opowiem wam o czasach  moich studiów, chce żebyście mnie poznali, po to żebyśmy mogli razem iść przez życie!